SKARBY BOROWEGO JARU

W Jeleniej Górze od niepamiętnych czasów krążyły opowieści o skarbach ukrytych nad brzegami Bobru. Jedni twierdzili,
że ukryte w skalnych pieczarach kosztowności należały do rycerzy – rozbójników, mających niegdyś swoją siedzibę w zamku
na Gapach, drudzy że skarby wyniesiono ze skazanego na rozbiórkę zamku wznoszącego się niegdyś na Hausbergu, czyli
dzisiejszym Wzgórzu Krzywoustego. Byli także i tacy, którzy przekonująco opowiadali, że to nikt inny jak sam Rübezahl ukrył
opodal Jeleniej Góry skarby ze swojego podziemnego zamku w Karkonoszach, do którego wejście w skalnym labiryncie odnaleźli
wszędobylscy Walonowie. Pomimo różnic zdań związanych z pochodzeniem i miejscem ukrycia skarbu opowiadający
zgodni byli co do tego, że ukryte kosztowności dostępne są jedynie raz do roku, w noc wigilii Bożego Narodzenia i to jedynie w czasie,
kiedy w Kościele Miejskim w Jeleniej Górze odprawiana była Msza Pasterska. W połowie XVIII wieku mieszkał w Jeleniej Górze niejaki
Johann Kiliann, perukarz który pomimo raczej dochodowego zajęcia był człowiekiem nader chciwym, a przy tym dość łatwowiernym,
potrafiącym w karczmie przez długie godziny słuchać opowieści o ukrytych skarbach i ich strażnikach. Po raz pierwszy Johann wybrał
się na poszukiwanie skarbów prawdopodobnie w wigilię roku 1745; uzbrojony w łopatę i dwa worki wyruszył na Górę Domową,
czyli Hausberg, gdzie przed Śmierć na końcu świata wiekami wznosił się zamek… Jako człek sumienny i systematyczny
postanowił bowiem spenetrować wszystkie miejsca, gdzie zgodnie z opowieściami, można się było spodziewać ukrytego
skarbu. Wszystko wskazuje na fiasko pierwszej wyprawy – zmarzniętego perukarza widzieli sąsiedzi, jak niosąc puste worki
wczesnym rankiem przemykał w stronę swego domostwa. Na Hausbergu jak się okazało skarbu nie było, nie zniechęciło to
jednak chciwego Kilianna. W wigilię 1746 roku Johann po raz drugi wybrał się na poszukiwanie ukrytych kosztowności –
tym razem postanowił wyruszyć dalej, w kierunku Góry Siodło lub stromych skał na Końcu Świata. Tym razem wyprawa przyniosła
jakieś efekty, gdyż począwszy od pierwszych dni po Nowym 1747 Roku sytuacja finansowa perukarza uległa gwałtownej i niewytłumaczalnej poprawie:
Johann nie dość, że zaczął rozwijać swój zakład rzemieślniczy przyjmując kilku uczniów, to jeszcze zakupił niewielki dom, położony co prawda w niezbyt reprezentacyjnej dzielnicy miasta, ale kosztujący dosyć pokaźna kwotę, o posiadanie której nikt nie posądzał Kilianna.
Nic zatem dziwnego, że wigilię roku pańskiego 1747 na Johanna w okolicach bramy miejskiej czekał już cały tłum jeleniogórzan
spragnionych udziału w zyskach. Pomimo dokładnego obsadzenia wszystkich dróg wiodących w kierunku Góry Siodło nikt nie zobaczył perukarza, który znacznie wcześniej opuścił  miasto. Nikt nie widział Kilianna także w czasie świąt Bożego Narodzenia, ani w ostatnie dni starego roku. Praktykanci zatrudnieni w zakładzie perukarskim zaklinali się, że nie mają pojęcia, gdzie podział się ich pryncypał, ani kiedy należy spodziewać się jego powrotu. Dopiero tuż po święcie Trzech Króli rozniosła się po Jeleniej Górze wieść, że u podnóża skał wznoszących się na Końcu Świata znaleziono okrwawione i zmaltretowane zwłoki Kilianna, który nawet po
śmierci nie wypuścił z rąk sporego worka, którego zawartość, jak się okazało, stanowiły nie skarby, ale zwyczajne kamienie…
Dawni mieszkańcy Jeleniej Góry przez wiele lat jeszcze opowiadali o zachłannym perukarzu, jego tragicznej i tajemniczej
śmierci, a także o skarbach ukrytych gdzieś nad brzegami Bobru…

                                                                                                                                                                                                     Tadeusz Siwek

AKTUALNE
POLECAMY